Kamień milowy
Historia fotografii jest nieodłącznie związana z postępem technologicznym. Kolejne udoskonalenia sprzętu i technologii zwiększały możliwości tego medium. Sprzęt stawał się coraz doskonalszy i bardziej poręczny, poprawiała się jakość odwzorowania. Skracały się czasy ekspozycji, zwiększały się możliwości kopiowania zdjęć, fotografia z biegiem lat stawała się coraz bardziej dostępna. Jednak nic tak znacząco nie wpłynęło na świat fotografii jak pojawienie się małoobrazkowego aparatu Leica.
Historia powstania pierwszego na świecie aparatu małoobrazkowego, jest nierozerwalnie złączona z nazwiskiem Oskara Barnacka, autora koncepcji i konstruktora poręcznej kamery fotograficznej. Inżynier, który połączył pasję do fotografowania ze swoim umiejętnościami konstruktorskimi, w 1925 roku zaprezentował światu Leikę I – pierwszy seryjnie produkowany aparat na film 24x36mm, wyposażony w obiektyw 50mm (początkowo Leitz Anastigmat, a następnie Leitz Elmar f/3.5). Niewielka, początkowo wyśmiewana konstrukcja, okazała się wyjątkowym sukcesem rynkowym, który uratował instytut optyczny w Wetzlar i pozwolił na dalsze udoskonalanie aparatu Oskara Barnacka.
Pomysłodawca aparatu nawet na moment nie spoczął na laurach. Od razu rozpoczął pracę nad udoskonalaniem swojej konstrukcji. Pierwsze prototypy z wymienną optyką pojawiły się w 1930 roku. Aparat był wówczas oferowany w zestawie z obiektywem o ogniskowej 35, 50 lub 135mm, zamontowanym fabrycznie w odpowiednio zmodyfikowanym korpusie. Wkrótce jednak udało się ustandaryzować obiektywy, dzięki czemu można było je przekładać pomiędzy aparatami Leica.
Zmiana, która się dokonała umożliwiła wprowadzenie na rynek Leiki II. Aparat urósł w stosunku do poprzednika, ale w jego górnej części znalazł się wbudowany wizjer, który współpracował z dalmierzem, co w znaczący sposób ułatwiało wykonywanie ostrych zdjęć. Leica II dała też początek mocowaniu gwintowemu LTM (Leica Thread Mount) lub L39, a z czasem także M39. Gwint ten znalazł zastosowanie nie tylko w Leikach, ale również w aparatach innych producentów. Jest on także najczęściej spotykanym mocowaniem wśród powiększalników fotograficznych. Do lat 70-tych XX wieku mocowanie wymyślone przez Oskara Barnacka było standardem wśród aparatów dalmierzowych, a ostatni seryjnie produkowany aparat z tym mocowaniem został zaprezentowany światu w… 2000 roku!
W jaki sposób zmiany te zrewolucjonizowały sposób widzenia świata?
Po pierwsze, można było wreszcie swobodnie fotografować całymi dniami. Kiedy Leica I wchodziła do sprzedaży, standardem były ciężkie, szklane negatywy, które dodatkowo trzeba było ładować do wielkich, ciężkich, drewnianych, skomplikowanych w obsłudze aparatów. Maleńka Leica I mieściła się w kieszeni płaszcza, kurtki lub w podręcznej torbie. Kilka filmów, pozwalających na wykonanie ponad stu zdjęć, mieściło się w dłoni. Dodatkowo szybkie czasy migawki, sprawiły że taka konstrukcja dawała fotografom nieznaną wcześniej wolność. Leica I pozwoliła na fotografowanie życia takim, jakim było ono naprawdę.
Po drugie, fotoamatorzy, artyści ale też profesjonaliście mogli po raz pierwszy skierować aparat tam gdzie chcieli i jak chcieli. W fotografii pojawiła się perspektywa ptasia i żabia. Aparat stał się przedłużeniem oka, a nie zwykłym rejestratorem tego, co znajduje się przed obiektywem. Nałożył się na to ruch Neue Optik ze szkoły Bauhausu, w świecie sztuki zaczęła przebijać się awangarda, a Leica I była idealnym narzędziem do tego typu działań twórczych. Początkowo negatywne nastawienie profesjonalistów do tego aparatu szybko uległo zmianie. Produkt, który w dniu premiery nadawał się – ich zdaniem – co najwyżej do damskiej torebki, wkrótce na dobre zawitał w torbach zawodowców.
O tym, jak ogromny wpływ na świat fotografii miał ten niewielki aparat, niech świadczy fakt, że każda z osób czytających ten tekst widziała na pewno zdjęcie wykonane Leiką – nawet jeżeli wcześniej nie interesowała się fotografią! Wątpisz? Przypomnij sobie więc jedną z ikon popkultury – portret Che Guevary, zrobiony przez Alberto Diaza Gutierreza przy pomocy obiektywu 90mm i Leiki właśnie. Albo najbardziej znane zdjęcia z II Wojny Światowej – amerykańscy komandosi ze swą flagą na Iwo-Jimie, żołnierze Armii Czerwonej wieszający sztandar ZSRR na Reichstagu, potężny marynarz całujący dziewczynę na Times Square w dniu zwycięstwa? Też oczywiście Leica. Zatrzymajmy się na ostatnim kadrze autorstwa Alfreda Eisenstaedta z magazynu Life, który tak opisywał okoliczności jego powstania:
Biegłem przed siebie, jednocześnie rozglądając się dookoła ze swoją Leiką przygotowaną do zdjęcia. Wtem, dosłownie w ułamku sekundy, zauważyłem, że coś białego zostało złapane. Instynktownie się obróciłem i wykonałem zdjęcie.
Eisenstaedt wykonał jeszcze trzy dodatkowe zdjęcia i tak powstała ikoniczna fotografia V-J Day z 1945 roku. Opowieść ta to prawdziwa esencja tego czym jest Leica. Fotograf był w biegu, więc wszystko co niósł musiało być lekkie i niewielkie. Obrócił się i natychmiast wykonał zdjęcie – niczym rewolwerowiec. Następnie trzykrotnie poprawił klatkę. Żaden inny współcześnie produkowany aparat nie potrafił tego zrobić.
Mimo rewolucyjnej konstrukcji, aparaty Leica I, II i III nie były pozbawione wad. Oskar Barnack miał tego świadomość, nieustannie udoskonalał więc swoje kamery. W niewielkim korpusie udało mu się zmieścić wizjer z dalmierzem! Gdy jednak ktoś miał do czynienia z Leicą II lub III – wie, że o ile na tamte czasy była to prawdziwa rewolucja, to swoboda fotografowania – w porównaniu do obecnych aparatów – pozostawiała wiele do życzenia. Ale oto nadchodzi kolejna rewolucja. Nowy kamień milowy, stworzony przez następców Oskara Barnacka i Berka: Leica M.
Leica M3 została zaprezentowana w 1954 roku i z marszu zawładnęła sercami fotografów. Aparat nie musiał nikogo przekonywać do swoich rozmiarów i wygody korzystania z filmu małoobrazkowego – to wszyscy już doskonale znali i zdawali sobie sprawę z zalet tego rozwiązania. Leica M3 miała zupełnie nowy wizjer, duży, niezwykle jasny i wyraźny. Dawał on i nadal daje (sic!) niezwykłą przyjemność z fotografowania. Dźwignia naciągu filmu pozwoliła na jeszcze szybsze i wygodniejsze fotografowanie. Zmieniono także pokrętło czasów. W poprzednich modelach były dwa: jedno dla szybkich i jedno dla długich czasów. W nowej Leice zostało to uproszczone, co zredukowało drgania podczas fotografowania. Na sam koniec zostawiliśmy wisienkę na torcie – M3 to pierwszy aparat z bagnetem M. Gwint L39 został zastąpiony rozwiązaniem szybszym, pewniejszym i wygodniejszym. Bagnet pozwolił także na automatyczny wybór ramek, więc przy zmianie obiektywu pole obrazu w wizjerze dopasowywało się automatycznie do ogniskowej.
Narodziny bagnetu M ugruntowały pozycję Leiki na rynku fotograficznym. M3 sprzedała się w zawrotnej ilości 220 000 sztuk. To właśnie ten model stał się przedłużeniem oka Henri Cartier-Bressona, twórcy teorii decydującego momentu, a kolejne M-ki lądowały w kieszeniach i torbach takich mistrzów jak Joel Meyerowitz, William Eggleston, Garry Winogrand czy Bruce Gilden. Narodziny bagnetu M wprowadziły fotografię reporterską na nowe tory, to dzięki niemu powstała fotografia uliczna. Pojawiły się magiczne obiektywy z serii Noctilux, uniwersalne Summicrony i malujące w niespotykany sposób Summiluxy.
O znaczeniu tego aparatu najlepiej niech świadczy fakt, że w praktycznie niezmienionej formie trwa on do dziś. Do kolejnych M-ek dokładano elementy, o które prosili użytkownicy: wizjer kompatybilny z obiektywami 35mm (M2), wygodniejsze zwijanie filmu (M4), światłomierz (M5), ramki 28 i 75mm (M4-P), pomiar błysku przez obiektyw (M6 TTL), automatyczny dobór czasu (M7) oraz cyfrowa matryca (M8). Sam aparat pozostawał jednak praktycznie niezmieniony. Dziś, wiele dekad od debiutu, cyfrowa Leica M ma niemal dokładnie takie same wymiary jak “babcia” M3 z połowy XX wieku, wykorzystuje taki sam dalmierzowy wizjer i można do niej przypiąć praktycznie każdy obiektyw, kiedykolwiek wyprodukowany przez Leikę.
To stąd właśnie bierze się legenda Leiki i jej wartość. Te aparaty i szkła są solidnymi narzędziami fotograficznymi, odpornymi na upływ czasu i chwilową modę. Niezależnie od tego, czy opuściły fabrykę w ubiegłym tygodniu, czy pokolenia temu – możesz mieć pewność, że wykonano je z niezwykłą precyzją i starannością, pozwalającą na ich trwanie w czasie. Dziś nadal możesz używać Leiki M3 z torby dziadka z najnowszym Noktiluksem, tak samo, jak możesz dopiąć dziadkowego Summicrona 50mm f/2 z 1954 roku do współczesnej M10-tki lub Monochroma. I nadal – tak jak dziadek – możesz cieszyć się poręcznością, intuicyjną obsługą i wyśmienitą jakością obrazu dostępną tylko dla instrumentów z czerwoną kropką.