Minimalizm w fotografii, czyli fotograficzna droga od dalmierza do kompaktu – Krystian Niedbał


W aparatach zawsze poszukiwałem minimalizmu – czułem ogromny dyskomfort, gdy zamiast fotografować, musiałem koncentrować się na przeszukiwaniu zakładek, żeby móc skorzystać z poszukiwanej przeze mnie opcji, niejednokrotnie rozbudowanej o dodatkowe, zupełnie niepotrzebne funkcjonalności. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że zamiast obserwować tętniące dookoła mnie życie, zmieniające się sytuacje, stoję i wpatruję się przez dłuższy czas w ekran. Był to moment, w którym w końcu powiedziałem „dość” i spełniłem jedno z długo wyczekiwanych przeze mnie marzeń – dołączyłem do grona użytkowników „czerwonej kropki”.

 

 

 Była to przemyślana decyzja podyktowana zarówno racjonalnym myśleniem, jak i odrobinę emocjami. Dokładnie pamiętam, gdy ponad 10 lat temu otrzymałem od DOC! Photo Magazine limitowaną edycję kalendarza z fotografiami Jacka Poremby. Niesamowite wrażenie zrobiły na mnie sycylijskie pejzaże uwiecznione Leicą Monochrom. Pomyślałem sobie wtedy, że chciałbym kiedyś przeżyć podobne doświadczenie i że musi być coś magicznego w fotografowaniu Leicą.

 

Gdy po jakimś czasie w moje ręce wpadła M240, całkowicie przepadłem. Nigdy tak często nie zabierałem ze sobą innego aparatu, gdziekolwiek idąc. Urzekła mnie prostota „dwieście czterdziestki”. Wszystko, czego potrzebowałem, było bardzo dobrze umiejscowione. W pewnej chwili zorientowałem się, że nie pamiętam kiedy szukałem czegoś w menu – może ten jedyny raz, gdy konfigurowałem wszystkie przyciski i skróty. Uwielbiałem kolory, które generowała jej matryca. Kojarzyły mi się z dawnymi matrycami CMOS, które dość naturalnie odwzorowywały barwy. W sumie był to również jeden z tych modeli, gdzie praktycznie nie musiałem martwić się o baterię. Po prostu wiedziałem, że gdy wezmę aparat i go włączę, nie będzie czekała na mnie żadna nieprzyjemna niespodzianka.

 

 

Po wielu wspólnych przygodach spędzonych z M240, w mojej głowie pojawiła się chęć zmiany na M10. Znakomicie zbiegło się to w czasie, ponieważ chwilę później Leica wspólnie z Cyfrowe.pl organizowała w Katowicach dni otwarte. Przyszedłem na nie nastawiony na ostateczne testy M10. Z dużym dystansem patrzyłem na serię Q, uparcie twierdząc, że przecież „prawdziwa” Leica to seria M, a nie SL czy Q. Mój pogląd na to uległ zmianie, gdy w trakcie tego wydarzenia, Q2 trafiła w moje ręce – może z przypadku, a może tak właśnie miało być. Zachwyciła mnie jej jakość wykonania, ergonomia, matryca, szybkość działania, ale przede wszystkim optyka. Z czasem również okazało się, że Leica Q2 jest także twardym zawodnikiem i niestraszne jej warunki pogodowe takie, jak deszcz, śnieg, pył czy kurz. Finalnie „Q dwójka” zagościła w mojej torbie i stała się towarzyszem codziennych chwil. Śmiało mogę stwierdzić, że godnie zastąpiła poczciwą „dwieście czterdziestkę”.

 

Chciałbym jeszcze na chwilę wrócić do słowa „optyka”, które pojawiło się w poprzednim wersie. Prawie całe swoje fotograficzne życie spędziłem z przypiętą do korpusu „trzydziestką piątką”, i to niezależnie od systemu. 35 milimetrów było dla mnie rzeczą świętą, dlatego zastanawiałem się, jak na moją pracę wpłynie brak tych kilku dodatkowych milimetrów. Okazało się jednak, że zmiana przyszła dość płynnie, a „dwudziestka ósemka” idealnie sprawdziła się w fotografii ulicznej, podróżniczej oraz koncertowej, czyli w sytuacjach, w których najczęściej sięgam po aparat.

 


Uwielbiam obserwować życie ulicy, emocje przechodniów, nietypowe sytuacje, które dzieją się w otaczającym mnie świecie. Podobnie jest z fotografią podróżniczą, lecz tam staram się dodatkowo bardziej wyeksponować charakter odwiedzanych przeze mnie miejsc. Natomiast fotografia koncertowa pozwala mi uchwycić niepowtarzalną energię i emocje towarzyszące artystom na scenie.

 

Te trzy rodzaje fotografii pozwalają mi wyrazić swoją kreatywność w różnych kontekstach, a każdy z nich dostarcza mi unikalnych doznań i satysfakcji z fotografowania. 28 milimetrów pozwoliło mi spojrzeć na to wszystko nieco inaczej i zmienić swój dotychczasowy punkt widzenia – dosłownie i w przenośni. Zacząłem przełamywać swoje wewnętrzne bariery, żeby tylko być bliżej fotografowanego obiektu, jak i również zacząłem doceniać szerokie plany.

 

Przy zmianie, zastanawiałem się również nad jedną kwestią – czy przesiadka z dalmierza na „kompakt” nie spowoduje, że ponownie zostanę przytłoczony nadmiarem dodatkowych funkcji? Na szczęście moje myślenie okazało się błędne. To dalej ta sama Leica i te same emocje podczas fotografowania. Q2 idzie rozsądnie na przód z duchem czasu, ale nie zapomina o tradycji marki – poszukiwanym przeze mnie minimalizmie, prostocie i pełnym skupieniu na fotografii.

 

Fotografia i tekst: Krystian Niedbał
kniedbal.eu
facebook.com/froz.cotd
instagram.com/froz_cotd

 

28 listopada 2023